OPOWIEŚCI ADAMA HOFFMANNA.
20 marca - 20 kwietnia 2007
GALERIA DYLĄG
HOFFMANN - ZAŁOŻYCIEL
W środowisku krakowskim drugiej połowy XX wieku można wyodrębnić dwie zasadnicze linie artystyczne: linię Kantora i linię Hoffmanna. Biję się w piersi, bo przez długie lata miałam wyłącznie perspektywę "kantorocentryczną". Pora jednak na weryfikację takiego spojrzenia. Upływ czasu pozwala szerzej spojrzeć na dzieje powojennej sztuki Krakowa. Kantor i Hoffmann byli na antypodach. Kantor, awangardzista z ducha, staczał nieustanne boje o pierwszeństwo i wyłączność. I w końcu wywalczył sobie taką pozycję, że zasłonił cały horyzont.
Profesor Mieczysław Porębski przed paru laty powiedział o Kantorze: "Dźwigał wielkość krakowskiej sztuki". Z "kantorocentryzmu" można się jednak wyleczyć. Lekarstwem jest dystans i obiektywizm. Ponieważ przeciwieństwa się przyciągają, antagoniści Kantor i Hoffmann mieli wiele wspólnego. Nie tylko łączyło ich wspólne środowisko, ale i "wodzowskie ciągoty". Jeden i drugi "zawsze był przeciw", przez co magnetyzowali swoje otoczenie. Ich osobowości wyznaczały dwa bieguny, wokół których skupiali się "młodzi plastycy" w okupowanym Krakowie. Słynna "melina" w piwnicy domu Hoffmannów przy Biskupiej była jednym z najważniejszych miejsc, gdzie toczyło się - oczywiście w konspiracji - życie towarzyskie i kulturalne artystycznej młodzieży. Można powiedzieć, że linia Kantora i linia Hoffmanna wyszły ze wspólnego topograficznego centrum. Zasadniczo odmienne jednak były ich kierunki. Adam Hoffmann sprzeciwiał się dyktatowi nowości, którego zwolennikiem był Tadeusz Kantor. Polaryzacja nastąpiła krótko po wojnie - pomiędzy pierwszą a drugą wystawą Grupy Młodych Plastyków. W pierwszej, która odbyła się w czerwcu 1945 roku w Związku Literatów na Krupniczej, Hoffmann jeszcze brał udział. Drugą, zorganizowaną w grudniu roku następnego, poddał stanowczej krytyce. Niedawnym kolegom wytykał anachronizm, pomimo użytego przez nich szyldu "nowości". Wskazywał na względność takich pojęć, jak paseizm i nowatorstwo. O "woli nowości" tak mógłby powiedzieć za Paulem Valéry: "Nowość jest jedną z tych podniecających trucizn, które w końcu stają się konieczniejsze od wszelkiego pożywienia; których dawki, odkąd trucizna nami zawładnęła, trzeba wciąż zwiększać i uczynić śmiertelnymi pod groźbą śmierci. Dziwne jest przywiązywać się do tego, co w rzeczach przemijające, a przemijająca właśnie jest w nich nowość".
Adam Hoffmann, nieczuły na narkotyk nowości, starał się również uodpornić przeciwko niemu swoich uczniów. W czasach dominacji postaw progresywnych, w tym postawy awangardowej, narażało go to na zarzut wstecznictwa. Miał na tyle siły, aby obstawać przy swoich poglądach. Gdy inni atakowali modą, on troszczył się o fundamenty. Jako pedagog, wszechstronny, wymagający i oddany uczniom, pokazywał szerokie horyzonty, uczył różnorodności. Program jego nauczania był tak pomyślany, aby dawać "możliwie szeroki margines swobody twórczej dla ujawnienia i rozwinięcia tendencji indywidualnych". Swoją metodę budował w odniesieniu do złożoności aktu twórczego, "w którym uczestniczą wszystkie wektory osobowości, wzajemnie na siebie oddziaływując". Uważał stanowczo, że jednostronność zubaża twórczość i przez to jest szkodliwa. Linia Hoffmanna mogła powstać dlatego, że umiał pociągnąć za sobą, czy też przyciągnąć ku sobie młodszych, którzy dostrzegli wartość samotnego poszukiwania własnej drogi. Pod prąd.
O ile Hoffmann-nauczyciel był zwolennikiem stymulowania i pielęgnowania różnorodnych postaw, on sam jako twórca opowiadał niezmiennie o tym samym. Nie ma tu sprzeczności. Wręcz przeciwnie. Mógł budzić szacunek tym, że poruszając się we własnym, zamkniętym świecie tematów i form, nie narzucał swojej wizji. Dbał o własną odrębność, tak samo jak potrafił pobudzać do indywidualnego rozwoju. Tradycja, jaką ufundował Adam Hoffmann nie jest zatem oparta o jednorodne założenia formalne. Wynika ze wspólnoty wartości a nie środków. Naśladownictwa Hoffmanna byłyby skądinąd nie do zniesienia. Jego twórczość jest wystarczająco monotematyczna i obsesyjna. Hoffmann magnetyzuje. Językiem alegorii, groteski i parodii opowiada o relacjach międzyludzkich - o miłości, samotności i walce. Na kartach jego rysunków i nielicznych obrazów nie ustaje psychomachia. O duszę człowieka walczą cnoty i występki. Walka odbywa się w jego otoczeniu i w nim samym. Walka ambicji, walka płci, walka pokoleń. Pierwszą szkołą psychomachii była zapewne jego własna rodzina z jedenaściorgiem rodzeństwa. Ale nie wystarczał mu zmysł obserwacji i genialna pamięć szczegółu. Naoczne doświadczenie wspierał erudycją. Pochłaniał obrazy i książki. W jego ponadczasowej opowieści o człowieku przeplatają się natura i kultura, popędy i cywilizacja, zdrowe instynkty i patologie. Hoffmann zdaje się wiedzieć wszystko o naturze człowieka i formach, w jakich może się ona przejawiać.
Anna Baranowa