CERAMICZNE FIGURACJE WANDY ŁADNIEWSKIEJ. 

15 grudnia 2009 - 23 stycznia 2010
GALERIA DYLĄG

Przyśniło mi się, że Wanda Ładniewska-Blankenheimowa sygnowała swoje rzeźby numerem, który nadano jej w Oświęcimiu: 38091. Sen był tak sugestywny, że wzięłam to za rzeczywistość. Z niedowierzaniem oglądałam raz jeszcze skromne, odlane w brązie i ceramiczne figurki Ładniewskiej, poszukując nieistniejącego numeru. Okazało się, że to nie artystka miała objawy "KL-syndrom", tylko jej interpretatorka. Jak pisać o sztuce porażonej Holokaustem? Jak pisać o tej sztuce wobec inflacji słów i obrazów, które przepływają przez naszą świadomość wraz z ponowoczesną modą na tematykę Holokaustu? 

Rzeźby Wandy Ładniewskiej stanowią świadectwo z pierwszej ręki. Autentyczne i nieoczywiste. Takich świadectw o uznanej klasie artystycznej nie ma wiele, w przeciwieństwie do obfitości utworów literackich inspirowanych Zagładą. Jak trudno było przełożyć doświadczenie Oświęcimia na język rzeźby świadczy to, że nie uczynił tego sam mistrz Ksawery Dunikowski, utrwalając koszmar obozowy w wielkoformatowych rysunkach i obrazach. Nota bene jego "makabryczne drzewko oświęcimskie, obwieszone trupami" Zbigniew Herbert nazwał nieporozumieniem. O Wandzie Ładniewskiej wiemy mało. Znajomość jej nazwiska jest miarą erudycji, albo towarzyskiej przynależności. Niewiele pozostało źródeł mówiących o Jej życiu, a twórczość jest rozproszona . Tu znów zasługa Wiesława Dyląga, który w swojej krakowskiej galerii lubi wystawiać dzieła artystów zapomnianych. Wyszukuje on nazwiska i prace z detektywistyczną pasją, pozwalając swojej publiczności cieszyć się nowymi odkryciami. Pamięć o Wandzie Ładniewskiej przetrwała w międzynarodowym i polonijnym środowisku Paryża; pamięta się o niej także w kręgu krakowskiej Piwnicy pod Baranami. To tym tropem dotarł Dyląg do rzeźb artystki, które po jej śmierci zostały zdeponowane u paryskich przyjaciół.

Wanda Ładniewska (1905-1995) pochodziła ze zasymilowanej rodziny żydowskiej Erdheimów z kresowych Podwołoczysk - c. k. miasteczka i ważnego węzła kolejowego przy granicy z Rosją. Ona sama urodziła się już we Lwowie, zasilając tamtejszą elitę towarzyską i kulturalną. Ci, którzy znali Ładniewską wspominają jej świetne wykształcenie, rozległą erudycję, znajomość języków obcych. Dość powiedzieć, że przypadła jej rola przewodniczki Władysława Boya-Żeleńskiego w ostatnim, okupacyjnym okresie jego życia. Należała do tych wyjątkowo wyposażonych intelektualnie i duchowo kobiet, które wyszły ze zasymilowanych środowisk żydowskich. Można je było spotkać na salonach Lwowa i Paryża, Berlina i Wiednia - całej Europy. Wojna i Zagłada przyniosły kres tego świata.

Ładniewska "przeżyła Oświęcim dzięki precyzji swoich rysunków" - wspomina mecenas Ruth Buczyńska. Miała szczęście, bo oszczędzono jej udziału w zbrodniczych eksperymentach pseudomedycznych. Okazała się natomiast przydatna w laboratorium w podobozie w Rajsku, gdzie nazistowscy badacze próbowali produkować gumę z mlecza (dziś powrócono do tych eksperymentów w USA). "Odkrywszy umiejętności Wandy - opowiada Buczyńska - zatrudnili ją do odrysowywania preparatów widzianych pod mikroskopem. Ponieważ do tego świetnie mówiła po niemiecku, stała się niezbędna, a przy okazji mogła pomagać innym, tłumacząc listy, dzieląc się kawałkiem chleba, papierosem. Powszechnie lubiana zwana była przez współwięźniarki Mikro-Wanda". Zarówno Ładniewska, jak jej mąż, inżynier Stefan Blankenheim dawali w obozie przykład postawy, która daleko odbiegała od brutalnej obozowej rutyny . W swoich opowieściach o życiu w Auschwitz zawsze odnosiła się do "jakichś ludzkich odruchów, śladów ciepła i bliskości w tym nieludzkim świecie". Blankenheimowie potwierdzają obserwację Antoniego Kępińskiego: "Jeśli w życiu obozowym, w tym anus mundi, tyle było poświęcenia, odwagi, miłości człowieka, a więc zjawisk w tych warunkach - zdawać by się mogło - zgoła niemożliwych, to właśnie dzięki tej wewnętrznej wolności".

O ile łatwo uchwycić zarysy formacji intelektualnej i duchowej Wandy Ładniewskiej, o tyle trudniej sprecyzować jej formację artystyczną. Na tym etapie mamy tylko mgliste informacje na temat tego, czy odebrała regularne studia artystyczne i kiedy zajęła się rzeźbą. Czy już we Lwowie, gdzie zarabiała jako nauczycielka niemieckiego w gimnazjum? Czy dopiero w Paryżu, gdzie osiadła na stałe w roku 1946, wpisując się w wielonarodowe grono artystów powojennej École de Paris? Zachowane dzieła, z których najwcześniejsze pochodzą z końca lat 50., świadczą o idącym w różnych kierunkach zainteresowaniu nowoczesną formą. Znała zalety rzeźby figuralnej, o formie syntetycznej i zarazem monumentalnej oraz archaizującej w wyrazie, o czym dobrze świadczy wykuta w kamieniu Głowa, którą wystawiła podczas XIV Salon de la Jeune Sculpture (Salonu Młodej Rzeźby) w roku 19XX. Paryski krytyk zobaczył w tej rzeźbie, eksponowanej w ogrodzie Musée Rodin, "styl naprawdę szlachetny, wznoszący duszę" . Umiała też kształtować bryły abstrakcyjne, otwarte, wchodzące organicznie w przestrzeń, zgodnie z poszukiwaniami Henri Moore'a i Barbary Hepworth. Tych wszystkich możliwości jednak nie chciała, czy raczej nie mogła rozwinąć, skupiając się na rzeźbie małego formatu. Rzeźbiarze bardziej niż malarze ograniczeni są wymaganiami i kosztami warsztatu. A już zwłaszcza rzeźbiarki, jeśli nie przebiją się, jeśli nie mają oficjalnych zamówień, skazane są na pracę w skali miniaturowej, tworząc rzeźby przysłowiowo mieszczące się w "damskiej torebce".

Ładniewska nie musiała jednak czuć się artystką na marginesie. Była obecna w trzech środowiskach paryskiego tygla: wśród artystycznej bohemy zbierającej się ciągle jeszcze w Café Select na Montparnassie, wśród polsko-żydowskich emigrantów i w kręgu elity polskiej emigracji: "Kultury", Reny Jeleńskiej i last but not least Galerie Lambert Zofii i Kazimierza Romanowiczów. Zbigniew Herbert pisał o tym słynnym miejscu na Wyspie Św. Ludwika, że jest to "jedyna polska galeria w Paryżu prowadzona ze smakiem, wiedzą i bez szowinizmu (artystycznego i narodowego)" . Ładniewska należała do ścisłego grona artystów związanych z galerią, obok: Japończyka Josaku Maeda, Jana Lebensteina, Chorwata Miljenko Stančića, Wandy Paklikowskiej-Winnickiej i Francuza Raymonda Mirande . Wystawiała tam od roku 1963 do 1984. Miała dwie wystawy indywidualne: w roku 1965 i 1969. Najczęściej jej prace pojawiały się na wystawach zbiorowych, takich jak: "Boutique d' Été" ("Rozmaitości Letnie"), "Peintres de Galerie", "Héritiers et contestaires du romantisme polonais" ("Spadkobiercy i kontestatorzy romantyzmu polskiego"), "Préférences". Wystawiała w sąsiedztwie dzieł Andrasa Becka, Miklosa Dallosa, Aliny Szapocznikow, Władysława Hasiora, Andrzeja Meissnera, Olgierda Truszyńskiego, Antoniego Rząsy. Obok nazwisk znanych, zupełnie zapomniane. Chciałoby się odtworzyć tę mozaikę postaw stymulowanych dążeniem do pokazania pragnień i lęków nowoczesnego człowieka.


Przyglądając się rzeźbom, które wystawia dzisiaj Galeria Dyląg, można dojść do wniosku, że Wanda Ładniewska-Blankenheimowa zajmowała pozycję odrębną. Te małe figurki ulepione w glinie lub odlane w brązie najczęściej zaprzeczają naszym wyobrażeniom o nowoczesnej figuracji. Gdy ustawimy je obok siebie wyglądają jak bibeloty z mieszczańskiej etażerki: jakieś damy w długich sukniach, zastygłe w pozycji frontalnej lub kontrapoście, inne znów tanecznie poruszone. Często polichromowane, ale jakoś niedbale - najważniejsza jest faktura i kolor wypalanej gliny. Tu znów pozorne wrażenie niedbałości. Forma jakby niedokończona, najmniejszej troski o akademicki efekt finito. Widzimy i czujemy dotyk palców, widzimy i czujemy wzruszenie rąk powołujących do życia te drobne istoty, bezradne i bezbronne w swojej kruchości.
Gdy minęło pierwsze wrażenie "bibelotu z mieszczańskiej etażerki", zaczęłam patrzeć na koroplastykę Ładniewskiej serio, bardzo serio. Gest ręki lepiącej człowieka? Biblijny archetyp sam się narzuca: "(...) wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą" (Księga Rodzaju, 2, 7). Tadeusz Żychiewicz, czuły interpretator księgi Genesis napisał, że "w biblijnym obrazie człowiek jest węzłem przymierza: najdziwniejszą garścią ziemi, wyniesioną wysoko ręką Pana" . Ładniewska lepi swoje postacie po Holokauście, który postawił pod znakiem zapytania to odwieczne przymierze. Podejmuje się niemożliwego. Lepi z gliny, z prochu, chcąc symbolicznie przywrócić do życia tych, którzy zostali zamienieni w popiół i dym w piecach krematoryjnych, którzy zostali zgnieceni w masowych grobach.
Czy te ceramiczne i brązowe figurki dobrze oddają zamysł artystki? Tu znów nasuwa się asocjacja z odległej rzeczywistości kulturowej - z zamierzchłych czasów, gdy zmarłych z pietyzmem odprowadzano na miejsce spoczynku, wyposażając ich we wszelkie akcesoria potrzebne w ostatniej drodze. Figurynki Ładniewskiej przypominają mi terakotowe figurki z Tanagry i Myriny, które odnaleziono w dużej liczbie w hellenistycznych nekropoliach . Badacze nie wiedzą dokładnie, jaką funkcję pełniły te figurki, które utrwaliły - jak żywe - postaci elegantek, aktorów i niewolników z IV wieku p.n.e. Wanda Ładniewska, rzeźbiarka, napiętnowana numerem 38091, powołuje do życia swoje "tanagryjki" z myślą o tych, którzy groby mają w powietrzu, in der Luft...


"W POWIETRZU, tam korzeń twój zostanie, tam
w powietrzu.
Gdzie co ziemskie ziemnie się ugniata,
oddech-i-glina."

- pisze poeta w tomie "Róża niczyja".

Można tu też spotkać rzeźby bezpośrednio odwołujące się do obozowej rzeczywistości, jak odlana w brązie postać leżąca. Skrajnie wychudzony człowiek, ledwie trzymający się przy życiu przypomina obozowego "muzułmana" [sic! nie muzułmanina], współczesnego Hioba. Jest też wyniszczona kobieta wydająca ostatni krzyk.
Największe wrażenie robi jednak na mnie biała, osypująca się figurka przedstawiająca smukłą postać, okrytą jedynie białym całunem. Pochylona, ledwo siedzi, wyczekuje. Rzeźba sprawia wrażenie destruktu lub porzuconego pomysłu. Artystka chciała połączyć nie wypaloną glinkę i naturalne płótno. W tym niedokończeniu, zatrzymaniu pomiędzy istnieniem i nieistnieniem jest napięcie nie do zniesienia.
Wśród rzeźb, które sprawiają wrażenie projektów przeznaczonych do monumentalnej realizacji, są miniaturowe w skali pomniki - w wersji ceramicznej i w brązie. Pnąca się do góry ceramiczna, ażurowa struktura z prześwitami, w których umieszczone są charakterystyczne figurki. "Sylwetki maltretowane i wysublimowane" - jak trafnie pisał o nich Piotr Rawicz, przyjaciel artystki ze Lwowa i Paryża, jak ona więzień Oświęcimia, autor powieści obozowej Le sang du ciel (1961) . Ładniewska wyrzeźbiła kolumbaria czasów Zagłady. "drążymy grób w powietrzu tam nie będzie ciasno"; "wtedy grób wasz otwiera się w obłokach tam nie będzie ciasno" - powtarza się ten motyw jak mantra w Fudze śmierci Paula Celana, poety, który z popiołów języka stworzył arcydzieła.

***

Wanda Ładniewska-Blankenheimowa zmarła w wieku 90 lat. Życzyła sobie, aby jej prochy rozsypano na paryskim cmentarzu Père Lachaise. Symboliczny nagrobek artystki znajduje się na nowym cmentarzu żydowskim w Krakowie. Czarna marmurowa stela postawiona z inicjatywy przyjaciół.

Kraków, listopad-grudzień 2009

Anna Baranowa