HALNYM WYRZEŹBIONE. PRACE PROFESORÓW i UCZNIÓW PSPD w ZAKOPANEM 1911-1938.
19 maja – 18 czerwca 2016
GALERIA DYLĄG
W 1913 roku, na kartach rozprawy Kultura a natura, Jan Gwalbert Pawlikowski pisał: Hasło powrotu do przyrody, to nie hasło abdykacji kultury - to hasło walki kultury prawdziwej z pseudo kulturą, to hasło walki o najwyższe kulturalne dobro. Gospodarz Domu "Pod Jedlami" świadomy był wartości narodowego dziedzictwa przyrodniczego i konieczności jego ochrony. W obcowaniu z wolną, czystą naturą znajdował bowiem sposób na pojednanie w człowieku tego, co przyrodzone z tym, co nabyte, sposób na zniesienie odwiecznie odczuwanej opozycji kultury i natury. W zbliżeniu do przyrody widział także drogę ku odrodzeniu życia zbiorowego i narodowego. Wzorem sztuki zespolonej z naturą była dla niego sztuka ludowa, a drogą jej podnoszenia do rangi kultury narodowej - styl podhalański, którego Pawlikowski był gorącym orędownikiem. Ten, naszkicowany zaledwie, zrąb programu ideowego nestora rodu Pawlikowskich, może nam dopomóc w zrozumieniu motywacji polskich inteligentów, żyjących i działających w zakopiańskim środowisku u schyłku XIX i w pierwszych dekadach XX stulecia.
Ci przybysze z nizin reprezentowali zbliżone do Pawlikowskiego przekonania: ulegali nieposkromionej fascynacji odkrywaną w Tatrach pierwotną, dziką naturą; nie potrafili oprzeć się zachwytowi prostym życiem górali, w którym odnajdywali piękno i godność, jedność z naturą - utraconą przez nich samych - "ludzi dólskich", przybyszów z miast. Tu tkwiła przyczyna, dla której odkrywcy i miłośnicy tatrzańskiego folkloru, tak ofiarnie angażowali się w działalność społeczną i patriotyczną, tak gorliwie dbali o pomnażanie dobra wspólnego, troszcząc się również o dostatek duchowy i materialny ubogich warstw społeczności góralskiej.
Konkretyzacją utopijnych dążeń miastowych intelektualistów były działania mające na celu badanie, systematyzowanie, ochronę i popularyzację regionu: jego przyrody, zasobów i kultury. Takie cele stawiało sobie, powołane do życia w 1873 roku Towarzystwo Tatrzańskie, którego założycielami byli legendarni mieszkańcy Zakopanego, m.in.: doktor Tytus Chałubiński, ksiądz Józef Stolarczyk i Walery Eliasz Radzikowski. Wśród zadań zapisanych w statucie Towarzystwa znalazło się Wspieranie przemysłu górskiego wszelkiego rodzaju. Realizując ten postulat, w 1876 roku, Towarzystwo zawarło umowę ze snycerzem z Olczy - Maciejem Mardułą, a 10 lipca tego samego roku miała miejsce uroczysta inauguracja działalności Szkoły Snycerskiej w Zakopanem. Placówka miała pozwolić chłopcom góralskim na naukę użytecznego rzemiosła, ale jej znaczenie było szersze, wyjątkowo ważne w kontekście kultury Zakopanego i całego regionu. Szkoła miała odegrać znaczącą rolę w procesie przemian świadomości mieszkańców Podhala. Już dwa lata po rozpoczęciu działalności placówka przeszła pod auspicje władz austriackich i pod nazwą C.K. Szkoła Zawodowa Przemysłu Drzewnego funkcjonowała do odrodzenia II Rzeczypospolitej.
Zmiany kierownictwa, kadry oraz historyczno-politycznych realiów wpływały na zmiany specyfiki nauczania. Początkowo, zgodnie z oczekiwaniami władz austriackich, nacisk kładziony był na umiejętności rzemieślnicze wychowanków i kształtowanie kadry dla przemysłu drzewnego. Z czasem, znaczenia nabierały wartości artystyczne uczniowskiej produkcji. Indywidualny rozwój uczniów stał się istotnym punktem programu zwłaszcza w okresie międzywojennym, kiedy w 1922 roku dyrektorem szkoły został Karol Stryjeński. Równolegle, od samego początku istnienia szkoły, toczył się spór o jej rodzimy i narodowy charakter. Batalię tę zapoczątkował jeszcze w ostatniej dekadzie XIX stulecia Stanisław Witkiewicz, który forsował konieczność oparcia programu nauczania o lokalne wzorce podhalańskiego budownictwa i zdobnictwa. Kształtowany w ten sposób Styl Zakopiański, w zamierzeniach Witkiewicza, miał objąć zasięgiem pozostałe ziemie polskie, pretendując do miana stylu narodowego. Do sprzymierzeńców Witkiewicza w sporze o Styl Zakopiański należał Wojciech Brzega (1872-1941), utalentowany twórca, półsierota wywodzący się z ubogiej, chłopskiej rodziny. Dzięki wsparciu stypendialnemu ukończył naukę w oddziale rzeźby ornamentalnej Szkoły Zawodowej Przemysłu Drzewnego. Następnie, nie poprzestając na zdobyciu praktyki zawodowej, podjął - jako pierwszy spośród górali - dalszą edukację artystyczną na uczelniach Krakowa, Monachium i Paryża. Nie byłoby to możliwe gdyby nie wsparcie autorytetów zakopiańskich intelektualistów; przede wszystkim Kazimierza Tetmajera i Jana Kasprowicza, których listy polecające ułatwiły młodemu adeptowi sztuki rzeźbiarskiej akces do wielkiego świata. Brzega, wykształcony i obyty w stolicy sztuki, powrócił jednak do Zakopanego (w 1901 roku), by poświęcić się pracy nad stylem zakopiańskim u boku Stanisława Witkiewicza.
Niezwykle pracowity, zaangażował się również w działalność pedagogiczną i społeczną. Należał do pierwszego pokolenia inteligencji Podhalan, które zdobyło wykształcenie dzięki altruistycznej pracy u podstaw wykonywanej przez przybyszów z nizin. Mimo awansu społecznego, odebranej edukacji i nieprzeciętnego talentu, Brzega pozostał wierny swemu góralskiemu urodzeniu i silnemu związkowi z ziemią ojców. Próbował żyć jakby mimo dylematu: natura czy kultura, który w jego biografii zarysować się miał z dramatyczną intensywnością. Rzeźbiarz pozostawał w bliskiej relacji zawodowej i intelektualnej ze Stanisławem Witkiewiczem, który cenił wysoko góralski geniusz, żywił też skrajną nieufność wobec wszelkich form zinstytucjonalizowanej edukacji. Obawa przed zgłuszeniem indywidualizmu kazała mu przecież naukę własnego syna (Stanisława Ignacego) organizować w trybie eksternistycznym, poza oficjalnymi instytucjami. Po latach, już po śmierci mistrza Witkiewicza, rozżalony Brzega pisał: mówił [Witkiewicz], że nie trzeba się uczyć malarstwa w Akademii, że nie trzeba znać anatomii, bo od czegóż natura, słowem nie trzeba studiować w szkołach, bo się zagubi indywidualność. [...] Ja w to wszystko wierzyłem aż do lekceważenia zdania profesorów w szkole sztuk pięknych, bom się bał, że przez to stracę indywidualność, a ja tylko czas traciłem i tak było przez całe lata. Brzega, pod wpływem idei Witkiewicza, podjął próbę powrotu ze świata kultury w obszar natury. Nie było to jednak możliwe, a bezskuteczne usiłowania pozostawiły w Brzedze poczucie krzywdy i rozczarowania. Jak pisali na jego temat Anna Micińska i Michał Jagiełło - jego osobowość łączyła w sobie artystę i gazdę, przy czym - zdaniem badaczy - gazda przeszkadzał artyście. Żaden - ani gazda, ani twórca - nie dostał szansy na pełną realizację, a świadectwem ich rywalizacji pozostają rzeźby Brzegi, które oglądane dziś, urzekają biegłością warsztatową, świadczą o wnikliwości i wrażliwości ich autora, a przede wszystkim o nieprzeciętnym talencie tego góralskiego rzeźbiarza. Wojciech Brzega nie był odosobnionym przypadkiem twórcy, którego samorodny talent został odkryty i pielęgnowany przez inteligentów z miasta.
Motyw utalentowanego chłopca, samouka, geniusza obdarzonego wrodzoną potrzebą tworzenia, pojawia się w biografiach wielu uczniów Szkoły Zawodowej Przemysłu Drzewnego. Stanisław Witkiewicz odkrył talent przyszłego uznanego rzeźbiarza Włodzimierza Koniecznego (1886-1916). Przywiózł go pod Giewont, gdzie wraz ze Stefanem Żeromskim otoczyli wrażliwego chłopca opieką, zaoferowali wsparcie materialne i emocjonalne, na które mógł liczyć przez swoje całe, przedwcześnie przerwane przez wojnę życie. Z kolei Władysław Zamoyski, właściciel dóbr zakopiańskich, przebywając u krewnych na Lubelszczyźnie, w drewnianych figurkach struganych kozikiem przez chłopca pasącego bydło we wsi Zadole, dostrzegł talent przyszłego nauczyciela Szkoły Zawodowej Przemysłu Drzewnego, a także wybitnego taternika Stanisława Zdyba (1884-1954). Głośna była też historia życia Jana Wałacha, chłopca z Istebnej, odkrytego w 1902 roku przez artystów krakowskiego Towarzystwa "Polska Sztuka Stosowana". W uznaniu jego talentu, młodzieńcowi umożliwiono naukę w szkole zakopiańskiej, po niespełna dwu latach, na podstawie przedstawionych prac, przyjęto do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, a następnie przyznano stypendium na studia w Paryżu. Jerzy Warchałowski, spisując biografię Wałacha, podkreślał, że artysta zrezygnował z życia w wielkim świecie, wybierając powrót do natury. Pisał: dostrzeżone jak przez szparkę płotu w kraju i za granicą życie nie zdołało go porwać. Był zasłuchany i zapatrzony wyłącznie w świat mu najbliższy. Stąd walory jego sztuki, stąd też może jej braki i wady. [...] pozostał sobą. Na marginesie przypomnijmy jeszcze spektakularną karierę artystyczną wiejskiego chłopca, jaką była w tamtych latach historia życia i twórczości - niezwiązanego jednakże z Zakopanem - Bolesława Biegasa. Przekonanie o wrodzonej wrażliwości i geniuszu mieszkańców wsi legło u podstaw programu nauczania Państwowej Szkoły Przemysłu Drzewnego w okresie międzywojennym. Kiedy w 1922 roku kierownictwo szkoły objął Karol Stryjeński, przywiózł do Zakopanego zupełnie nowe idee pedagogiczne, wywiedzione z doświadczeń krakowskiego pedagoga Antoniego Buszka, wzorowanych z kolei na metodologii paryskiej Szkoły Sztuki Dekoracyjnej "Atelier Martin" Paula Poireta. Zgodnie z tymi nowatorskimi postulatami, zadanie nauczyciela miało ograniczać się do pobudzania wrodzonych zdolności uczniów. W ten sposób, jak wierzono, można było nauczyć ludzi na nowo, utraconego w epoce racjonalnego Oświecenia - swobodnego stosowania nie obciążonej rzeczywistością wyobraźni.
Rzeźbione w Zakopanem zgodnie z tymi zasadami, słynne Madonny Karola Stryjeńskiego, najpierw zachwyciły gości warszawskiego Salonu Czesława Garlińskiego (1924), a niedługo potem publiczność paryskiej Międzynarodowej Wystawy Sztuk Dekoracyjnych i Nowoczesnego Przemysłu (1925). Niewielkie, kameralne figurki, wykonane przez uczniów w drewnie, odznaczały się niewątpliwym urokiem egzotycznego prymitywu, ale przede wszystkim wykazywały cechy kojarzone jako rdzennie narodowe, polskie. W Paryżu Państwowa Szkoła Przemysłu Drzewnego odznaczona została trzema Grand Prix i medalem złotym. Jej kierownik - Karol Stryjeński - przywiózł dwa dyplomy honorowe, trzy złote medale i jeden srebrny. Wystawa przeszła do historii szkoły i Zakopanego jako spektakularny międzynarodowy triumf góralszczyzny. Naturalnym było więc kontynuowanie w szkole metod pracy Stryjeńskiego, również po opuszczeniu przez niego szkoły i Zakopanego w 1927 roku. Zadanie to podjęli współpracujący z nim wcześniej nauczyciele - Wojciech Brzega i Roman Olszowski (1890-1957) oraz nowy dyrektor szkoły Adam Dobrodzicki (1882-1944). Typ rzeźbiarstwa propagowany w szkole przez Stryjeńskiego dość szybko uległ jednak znaczącemu przeformułowaniu. Propagowana przez Stryjeńskiego i doceniona w Paryżu estetyka zbliżona do rzeźby ludowej, o charakterystycznym miękkim modelunku, szybko dopełniona została cechami stylistyki "nowoczesności", co przełożyło się na jej powierzchowne pokrewieństwa formalne z francuskim kubizmem i włoskim futuryzmem. Poszukiwano przede wszystkim form dekoracyjnych, prostych w odbiorze, efektownych. Takie propozycje łatwo znajdowały nabywców w kraju i za granicą, co pozwoliło na zintensyfikowanie produkcji szkolnej i eksport wyrobów (ta dobra koniunktura załamała się jednak już w latach 30.). Rozszerzona została tematyka dzieł: obok dotychczas przedstawianych postaci świętych, żniwiarzy, siewców, zbójników, górali, góralek i tancerek, pojawiły się bardziej rozbudowane kompozycje religijne i alegoryczne, animalistyka, a przede wszystkim chętnie nabywane przez klientów figury dzieci - bawiących się, zajętych lekturą, tańczących. Odrzucona została też typowa dla rzeźby ludowej hieratyczność, osiągana statyką i symetrią przedstawień. Zastąpił ją brak równowagi i skomplikowanie formy, dynamiczny układ efektów światłocieniowych, ekspresyjny modelunek. Takie traktowanie formy prowadziło do manieryczności i powtarzalności, a w konsekwencji do spłycenia wartości artystycznych dzieł.
Po raz kolejny okazało się, że wiara w możliwość regeneracji pierwotnych wartości w nowoczesnym świecie jest utopią. Przepaść między naturą a kulturą przypomniała o swoim istnieniu. Niemniej, to właśnie ten typ rzeźbiarstwa stał się synonimem stylu zakopiańskiej szkoły i łatwo rozpoznawalnym przejawem Polskiej Sztuki Dekoracyjnej (Art Déco). Rzeźby cięte były w głąb ostro kształtowanymi, krystalicznymi zaciosami, kształtowane skomplikowanymi, przenikającymi się profilami i sferycznymi płaszczyznami. Ich dekoracyjność podkreślana była zrytmizowaniem i powtarzalnością kierunków i akcentów. Profesjonalny poziom rzeźb w tej stylizacji realizował nauczyciel Roman Olszowski. Jego dzieła stanowią kwintesencję zakopiańskiego Art Déco. Ich forma jest dynamiczna i silnie ekspresyjna, a kompozycja figur asymetryczna, poddana była często spiralnemu układowi, jakby wirowemu ruchowi ku górze. W rzeźbach o tematyce religijnej autor stosował bardziej zrównoważone, statyczne rozwiązania, kładąc główny nacisk na walor dekoracyjności i liryczny wyraz kompozycji. W ostatnim czasie, wraz z rozwojem badań nad kulturą okresu międzywojennego i podążającym w ślad za nim wzrostem zainteresowania wśród kolekcjonerów obiektami Art Déco, rośnie też popularność rzeźb z kręgu Państwowej Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem. Moda na lata 20. spowodowała, że drewniane figurki stały się mile widzianym elementem wystroju nowoczesnych wnętrz, świadczącym o wyrobionym smaku gospodarzy. W tym pozytywnym snobizmie na góralszczyznę bez trudu odnajdujemy te same, powracające wciąż, sentymenty związane z tatrzańską krainą - fascynującą, bo oryginalną i rodzimą zarazem. Czarowny mit Skalnego Podhala wciąż żywy jest w wyobraźni i emocjach współczesnych ludzi uwięzionych we wrogim, racjonalnym, cywilizowanym świecie. A zarysowany przez Jana Gwalberta Pawlikowskiego dylemat konfrontacji kultury i natury, doprowadza na powrót do kwestii zasadniczej - do aktualnego wciąż pytania o status człowieka w świecie. I do niezmiennej człowiekowi tęsknoty za utraconym stanem naturalnym, w którym widzi nieosiągalną - utopijną - możliwość powrotu do harmonii i szczęścia. Te złudzenia człowieka nowoczesnego leżą u podstaw fenomenu Zakopanego, miejsca magicznego i fantazmatu wciąż funkcjonującego w zbiorowej wyobraźni Polaków. Te same złudzenia formują przez wieki środowisko entuzjastów, będących - jak chciał Witkacy - nieuleczalnie uzależnionymi od narkotyku zakopianiny...
Katarzyna Chrudzimska-Uhera, 2016